Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lekiego Wschodu. Wreszcie powiedział, uśmiechając się z wytworną uprzejmością:
— Pan konsul zaszczyca mnie swem zaufaniem! Doprawdy, jestem w kłopocie, gdyż nie wiem, czem na to zasłużyłem i jak mam dziękować?
Kataoki zaśmiał się z cyniczną szczerością i odparł natychmiast:
— Pan w tej chwili jest przekonany, że prowadzę z panem jakąś grę... Czyż nie mam racji?
Chińczyk milczał, nie zmieniając uprzejmego wyrazu twarzy.
— Zgadłem?! — zaśmiał się znowu Japończyk, lecz natychmiast spoważniał. — Mam do pana zaufanie, jako do Chińczyka, z którym można dojść do porozumienia bez obłudy i wykrętów. Opieram to na własnem doświadczeniu. Dłuższe przebywanie śród cudzoziemców o zupełnie odmiennej psychice dość szybko i gruntownie zmienia również naszą mentalność, która w obecnych czasach szybkich i ogromnych kataklizmów staje się zawadą nie do zwalczenia, niezmiernie szkodliwą i unicestwiającą najlepsze i konieczne zamierzenia. Dlatego to przedewszystkiem popieramy oddawna wyjazdy naszej młodzieży zagranicę... Ale wróćmy do sprawy! To, co powiedziałem, jest zrozumiałe! Zgodzi się pan ze mną, że w Chinach, gdzie powstało kilka zwalczających się wzajemnie rządów, gdzie co godzina pojawia się jakiś nowy awanturniczy generał czy zwarjowany dyktator, nie można dojść do ładu w żadnej kwestji...
Ti-Fong-Taj słuchał w milczeniu, uważnie przyglądając się gościowi.
— Chiny muszą się zjednoczyć i zlikwidować woj-