Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak! Czego się nie robi dla dobra ojczyzny, czcigodny panie Ti-Fong-Taj?
— Zapewne! Właśnie przed półgodziną opowiadano mi o pewnym emigrancie — człowieku z ustosunkowanej rodziny w Petersburgu. Ten młodzieniec dla dobra ojczyzny zamierzał zamordować cesarzową, szkodzącą Rosji w ostatniej wojnie...
— Któż to taki? To niezmiernie ciekawe! — zainteresował się nagle konsul.
— Nie wymieniono mi jego nazwiska — uchylił się od odpowiedzi komprador.
— Moja robota dla ojczyzny była w znacznie skromniejszej skali, ale również ryzykowna — dorzucił Japończyk.
— Niezawodnie! Karjera szpiega urozmaicona jest groźnemi przygodami...
— Właśnie! — zgodził się Kataoki. — Zaszczytna to jednak karjera, zupełnie taka, jak żołnierska, tem bardziej, że jestem oficerem sztabu generalnego.
— Przypominam sobie teraz, że poszukiwano pana wkrótce po napadzie torpedowców japońskich na flotę rosyjską, spokojnie stojącą na kotwicy w Porcie Arthura.
— Och, wtedy byłem już w kraju! — machnął ręką konsul i zachichotał zgrzytliwie.
Po pewnem milczeniu ciągnął dalej:
— Dowiedziawszy się o założeniu przez pana przedsiębiorstwa kompradorskiego, bardzo się ucieszyłem, panie Ti-Fong-Taj! Mam do pana całkowite zaufanie, więc pragnąłbym nawiązać kontakt...
— Kontakt? Bardzo mnie to cieszy i pochlebia, panie konsulu, ale chciałbym wiedzieć jakiego rodzaju ma być ten kontakt?