Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jach, Europejczycy, drobni, krępi Japończycy, uśmiechnięte, barwne jak motyle Japonki, Chinki w jedwabnych wąskich szarawarach i ciemnokolorowych żakietach szły powolnie i spoglądały wokoło pogardliwym, wszystko rozumiejącym wzrokiem — przenikliwym i ciężkim w swej nieruchomości. Były to przeważnie aktorki, tancerki lub poprostu kurtyzany z pobliskich „New i Great World“. Inne, młodsze, w strojach współczesnych, szły szybko, krokiem sportowym, poruszały się żwawo i patrzyły inaczej. Niosły teczki z książkami lub papierami. Studentki zapewne lub urzędniczki. Jezdnią mknęły auta i przepełnione publicznością tramwaje; szli pochyleni do ziemi kulisi, dźwigając na plecach ciężkie kosze i bele z towarami. Ti-Fong-Taj myślał o tem, że wygląd tłumu zmienił się nie do poznania przez czas długiej jego nieobecności w rodzinnem mieście. Zresztą wszystko się tu zmieniło od bruków aż do szczytów dachów. Domy, latarnie, sklepy i wogóle wszystko stało się inne. Dawniej na rogu Nanking i Szeczuan Road stał chiński policjant w czerwonej kurmie z czarnemi hieroglifami na piersi i plecach. Trzymając bambusowy kij pod pachą wplatał sobie do warkocza nowy sznur jedwabny — dar sąsiedniego sklepikarza — uśmiechając się rzewnie, myślał komprador. — A teraz? Na okrągłem podwyższeniu na środku jezdni tkwi... płomiennooki, brodaty Hindus w białym zawoju na głowie, emerytowany kapral indyjsko-brytyjskich wojsk, uzbrojony w rewolwer i mocny kij. Dopiero tam — przy samym chodniku stoi umundurowany na modłę amerykańską policjant chiński, odsunięty na drugi plan, — śmieszny i bezradny wobec majestatycznej postaci 2-metrowe-