Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Młody Chińczyk słuchał uważnie, mocno przyciskając słuchawkę do ucha, wreszcie zwrócił się do szefa, patrząc na niego dziwnym wzrokiem:
— Japoński konsul Kataoki prosi o przyjęcie go natychmiast.
Ti-Fong-Taj i pułkownik zamienili między sobą bystre spojrzenia.
— Proszę powiedzieć, że czekam w biurze na przybycie pana konsula — mruknął komprador.
— To ciekawe, z czem też przyjdzie ten pan? — spytał Wali-chan, gdy za klerkiem zamknęły się drzwi.
Chińczyk wzruszył ramionami.
— Pożegnam już pana! — powiedział po chwili pułkownik, spojrzawszy na zegarek. — Będę czekał na wiadomość, kiedy zechce pan poznać Wagina.
— Poinformuję pana o tem niebawem, gdyż jutro muszę na parę dni wyjechać.
Pozostawszy sam, Ti-Fong-Taj kazał służącemu zawołać jednego z klerków.
— Czy dobrze pan zna język japoński? — spytał go.
— Ukończyłem handlową szkołę japońską w Dajrenie, — odpowiedział młody Chińczyk w okularach.
— Za chwilę ma odwiedzić mnie konsul japoński. Wejdzie pan razem z nim, gdyż będę potrzebował pana, jako tłumacza, ścisłego, sumiennego i dyskretnego tłumacza, panie So-Nong! Rozumie pan? Jest to niezmiernie poufna sprawa...
Chińczyk, uśmiechając się służalczo, suchym