Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

soboli i białych lisów, no — i co? Jakoś to nam poszło? Cha-cha-cha!
— Chi-chi-chi! — wtórował mu kasjer. — Jakoś szło! W pięć lat potem mieliśmy we wszystkich miastach na Amurze swoje sklepy, a po dziesięciu — ani jednego!... Chi-chi-chi!
— Ani jednego! Cha-cha-cha! Ani jednego, ale zato nic bez nas się nie robiło w całej wschodniej Syberji... Ti-Fong-Taj i S-ka — ho! Potęga!
— Spółka — to ja! Chi-chi-chi! — rechotał Nun-Kou, wydobywając z kieszeni srebrną tabakierkę i hałaśliwie wciągając nosem sporą szczyptę tabaki.
— Ty, ty, stary lisie! — kiwnął głową szef. — Kto dostarczał wojsku mąkę, mięso, kartofle, sukno, buty? — Ti-Fong-Taj i S-ka! Kto sprowadzał pługi amerykańskie, wszelkie narzędzia rolnicze, ślusarskie, tkackie, maszyny dla kopalni złota, broń myśliwską i proch? Ti-Fong-Taj i S-ka! Kto miał wszystkie statki na Amurze?
— Ti-Fong-Taj i S-ka — wtórował stary Nun.
— Kto skupował i posyłał do Irbitu, Moskwy, Lipska i Londynu najlepsze futra?
— My! Ty i ja!
— Kto dostarczał dobrych, uczciwych i tanich robotników na budowę szos, mostów, kolei, gmachów rządowych, więzieni i cerkwi?
— Ti-Fong-Taj i Nun-Kou, stary druhu...
— Kto płacił setki tysięcy łapownikom rosyjskim?
— Ti-Fong... — zaczął kasjer, lecz szef przerwał mu, zanosząc się od śmiechu:
— A nie, bracie, to było już wyłącznie twoim obowiązkiem! Ja robiłem co innego — byłem przyjacielem generalnych gubernatorów i biskupów, ba —