Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ludmile i nie odstępującemu jej na krok Miczurinowi:
— Na dobre wyjdzie nam emigracja, a nawet z czasem i bolszewizm! Wyzbędziemy się nareszcie naszej mglistej psychiki, porzucimy szumną frazeologję, którą tak imponowaliśmy Zachodowi, ciągle szukającemu na wschodzie wartości prawdziwych i niezmiennych, drwić będziemy z naszego rosyjsko-słowiańskiego mesjanizmu „narodu, noszącego Boga w sercu“ i odmieciemy od siebie paraliżującą nas „kosmiczną tęsknotę“... Takie dzikusy, jak my, tyle włożyły na swoje barki obowiązków przed ludzkością całą, wszechświatem i Bogiem! Szaleństwo! Obłęd lub podstęp!
— Ale jakież to było piękne! — westchnęła Ludmiła. — Czuło się, że życie posiada treść, że opromieniają je potężne i wzniosłe ideały!
— Piękne to było, gdy pradziad pani miał dziesięć tysięcy niewolników-chłopów, mógł ich siec batogami dla rozrywki, karząc, jak mówiono wówczas — „po ojcowsku“, mógł, nie obawiając się sądu, zabić swego poddanego, sprzedać wieśniaka jednemu sąsiadowi, a jego żonę — drugiemu, no i w międzyczasie pomiędzy chłostą a handlem niewolnikami, pomyśleć chwilkę nad tem, co się stanie, gdy wszystkie „słowiańskie potoki“ wpadną do morza rosyjskiego i pomarzyć o tem, jak to pięknie nieść żagiew prawdziwej wolności (proszę wsłuchać się w ironję tego słowa!) zgniłemu w więzach cywilizacji Zachodowi! Ale przyszli ci niewolnicy, te chamy zbuntowane i, jak groszową świeczkę cerkiewną, zdmuchnęli „potężne i wzniosłe ideały“ pięknoduchów — szaleńców i ślepców!