Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powie wreszcie, co to za ludzie? — zawołała zaciekawiona Marta.
Wali-Chan spojrzał na nią badawczo i odpowiedział jednem słowem:
— Bandyci!
Wszyscy zaniemówili i pytająco wpatrywali się w dziobatą, zawziętą twarz Mongoła.
Wreszcie pułkownik zaczął opowiadać dość zwykłą w owych krwawych i chaotycznych czasach historję.
— Znam ostatni tylko okres karjery tej trójki — zaśmiał się chrapliwie. — Grasowało ich więcej, ale moi Mongołowie wywieszali resztę... Było to tak! Pani Katarzyna Simicz (nie jestem istotnie pewny, czy jest to jej prawdziwe nazwisko!) przybyła w towarzystwie kilku jeźdźców do obozu oficerów w Czuguczaku, a ponieważ wybuchły tam wkrótce różne epidemje, pełniła znakomicie czynności sanitarjuszki. Po pewnym czasie wyjechała bez pożegnania, cha-cha-cha, — zabierając ze sobą klejnoty żonom oficerskim. Z nią razem znikać poczęli jeden za drugim jej tajemniczy towarzysze... W parę miesięcy dopiero dowiedziano się, że Simicz ze swoją bandą grasuje pomiędzy Ubsa-nor i Kosogołem, mordując i rabując dążących tą drogą uciekinierów. Baron Ungern kazał ją schwytać i przekazać sądowi doraźnemu. Wtedy byłem jeszcze ze swoimi ludźmi u barona. Polecił mi zlikwidować tę szajkę bandycką... Udało mi się schwytać ośmiu jej członków. Znaleźliśmy przy nich zaszyte w kulbakach złoto i drogie kamienie na znaczną sumę. Jednak „Katiusza“ z dwoma jej towarzyszami umknęła nam... Rozstawione aż do granic Gobi pikiety nikogo nie zatrzymały... Mam wra-