Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nikami w domu pani generałowej? Jak dawno bywają oni u pani?
Zmieszana pani Ostapowa, zapominając tym razem o dystynkcji najwyższego poziomu, tupnęła nogą i wykrzyknęła zgrzytliwym głosem (ktoś z gości twierdził nawet, że „chamskim tonem przekupki“):
— Zwarjowaliście czy co? Do djabła, objaśnijcie wreszcie, co to wszystko znaczy?
Wali-chan zapalił papierosa i powtórzył pytanie.
— Jak dawno bywa pani Simicz z tymi Kaukazczykami w domu pani?
Odparła z niepokojem w głosie:
— Ależ widziałam ich dziś po raz pierwszy w życiu! Mówili nam, że przyjechali wczoraj, i, dowiedziawszy się od wspólnych znajomych o dzisiejszym five o‘clock‘u, chcieli mi złożyć wizytę...
— Hm... hm... Coby to mogło znaczyć! — mruczał pułkownik, mrużąc czarne, przenikliwe oczy. — Czy przypadkowo śród gości pani niema kogoś bardzo majętnego?
— Skądżeż znów — wzruszyła lekceważąco ramionami. — Sam pan chyba rozumie, że emigrancka publika to — bieda z nędzą...
— Tak... tak... — myślał na głos Wali-chan. — W takim razie mogę wypowiedzieć tylko jedno przypuszczenie i, zapewne, nie mylę się... Musieli prawdopodobnie przeczekać tu coś dla siebie niebezpiecznego... mówiąc krótko — zamierzali ukryć się w domu pani generałowej!
Zaśmiał się suchym, syczącym śmiechem i wrzucił papieros do popielniczki.
— Ależ na miłość boską, niech nam pułkownik