Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przyjechaliśmy taksówką, która czeka na nas... — wtrąciła pani Simicz. — Jutro, jeżeli pani pozwoli, wpadniemy obejrzeć pokoje.
— Ależ jak najchętniej! — ucieszyła się generałowa i skinęła na boya. — Poproś do mnie panienki!
Po przyjściu Marty nawiązała się nowa rozmowa. Ze zdwojoną werwą szczebiotała rozróżowiona Katiusza, co chwila pokładali się od śmiechu dżigity, rechocąc z bylejakicgo powodu i zmiatając torty, keksy i biszkopty. Do rozbawionego towarzystwa dołączali się coraz to inni goście, szczególnie ci, co pozostawali z Ostapowymi w najbliższych stosunkach. Przysiadł się też mecenas Lubicz, który jednak, po złożeniu mu powinszowań przez złotowłosą panią i Gruzinów, odszedł do gości w salonie. Gdy całe towarzystwo bawiło się w najlepsze, podniecane coraz bardziej „szampańską“ werwą i dowcipkami czarującej „pani dyrektorowej“, a generałowa w tajemnicy przed innymi gośćmi poczęstowała panów nalewką własnej roboty, na progu jadalnej sali stanęli Wagin z Wali-chanem. Rozmawiali z ożywieniem, nie zwracając uwagi na hałaśliwe towarzystwo, otaczające panią Simicz.
Nagle stał się wypadek, o którym długo potem opowiadano sobie na zebraniach w „Wołdze“. Gogio Leopadze, odrzuciwszy się na oparcie krzesła w wybuchu śmiechu, spostrzegł nagle okrągłą czaszkę i kwadratową figurę pułkownika i skamieniał. Ryczący śmiech jego urwał się w jednej chwili, twarz skurczyła mu się dziwnie i zmrużyły się oczy. Kopnął pod stołem Jura i oczami wskazał mu przed siebie. Karszwili obejrzał się błyskawicznie, zdradzając tym