Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tyczną formułę najwyższego tonu... „gdy byliśmy z mężem na przyjęciu dworakiem i t. d.“, — aby tylko nie stracić majętnych gości. — I to się urządzi! Mamy tu doświadczonych „guidów“ dziennych... i nocnych... Gdzie państwo stanęliście?
Pytanie to wywołało lekkie zamieszanie. Katiusza pochyliła złocistą główkę, usiłując otworzyć zacinającą się torebkę, Leopadze, udając, że nie słyszał pytania, nakładał sobie na talerzyk kawałek tortu i tylko Juro Karszwili, odchrząknąwszy, zaśmiał się chrapliwie i odpowiedział:
— Przyjechaliśmy dopiero wczoraj... i zatrzymaliśmy się czasowo u mego przyjaciela i ziomka... Księcia Bancza Eristowa... mieszka on... koło takiego dużego hotelu, jakżeż go tam?
— Palace? — poddała pani Ostapowa.
— Nie! — mruknął Gruzin.
— Astor? Kalee?...
— Nie! Jakie tam Kalee! Zupełnie inaczej...
— Burlington?
— Nie!... — opryskliwie już odpowiedział Juro, a w głosie jego zabrzmiał wyraźnie słowami nieujęty okrzyk: „Czego się mnie czepia ta baba, jak giez łba końskiego?“
— Jakiż to mógłby być jeszcze hotel... przyzwoity? — głowiła się pani Ostapowa. — Może, „Hotel des Colonies“?
— Tak! Ten! — odsapnął z ulgą Karszwili i z jakąś tęsknotą spojrzał na Gogio, który bez namysłu przełknął nagle ogromny kawałek tortu i wybałuszył oczy.