Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeoczył ten moment, gdy w duszy lejtenanta żądza przemiany odrzuciła łatwe etapy ewolucji zewnętrznej i przybrała burzliwy rozpęd rewolucyjny.
Miczurin od pewnego czasu zaczął analizować różne odcienia stosunku do siebie swego otoczenia. Było ich niewiele, a wszystkie, jak był przeświadczony, w mniejszym lub większym stopniu zbliżone do siebie, chociaż miały własne, nieuchwytne rysy. Nietylko bowiem Wagin, ale i obie panie, pewnego razu spotkawszy go z Sergjuszem w Czapei, pamiętały jego dawny wygląd olbrzymiego draba w chińskich portkach, wyświechtanej kurmie, w dziurawych pantoflach na brudnych, bosych nogach, brodatego, o powichrzonych włosach i wybałuszonych, czerwonych od alkoholu oczach. Nie mogły też, napewno, zapomnieć jego błazeńskich ruchów pijackich i obleśnych uśmiechów, które z bylejakiego powodu mogły się zmienić w najohydniejsze i najzgnilsze przekleństwa, jakiemi rozbrzmiewała w dzień i w nocy kloaka ludzka, nosząca szumną nazwę „Gospody 4-ch stron świata“, a nawet w rękoczyn, wchodzący zresztą w zakres jego obowiązków „firmowego“ obrońcy ciszy i porządku. Wyzuty już doszczętnie z jakichkolwiek złud i nadziei, zerwał z „przesądami“ moralnemi i społecznemi. Trzy czwarte tego życia pędził jako otumanione lub nieprzytomne zwierzę, resztę — jako zwierzę drapieżne. Miał nadzieję, że o tem ani pani Somowa, ani Ludmiła nie wiedziały i nie podejrzewały nawet, ale za to wiedział dokładnie Sergjusz. Uświadamiając to sobie, Miczurin zaciskał potężne szczęki i syczał z bólu. Ze wściekłością robił sobie najcięższe wyrzuty, że temu nieznajomemu wówczas człowiekowi