Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zginął w jękliwem trąbieniu klaksonów trzech aut straży pożarnej. Wypadły właśnie z bocznej ulicy i do czerwonych potworów podobne pomknęły dalej. Wagin rozejrzał się po niebie. Na zachodniej jego połaci pełgać i pląsać poczynała łuna, a na jej szkarłatnem tle, niby fantastyczny krzew, wykwitł ciemny zwał dymu z migocącemi w nim iskrami i odblaskami płomieni.
— Gdzieś się pali! — pomyślał Sergjusz. — Ogień, dym, żagwie i węgle czerwone, krzyki, zgiełk i szloch... Lecz za godzinę zgaśnie wszystko, rozwieją się dymy i na pogorzelisku cisza zapadnie...
Wydało mu się, że oddał ścisły obraz tego, co zaszło w duszy jego i w duszy starego szpiega o wydętych, oślinionych zawsze wargach i sterczących uszach nietoperza. Zaciskając zęby i czując dreszcz wzruszenia, czy też nagłe odprężenie nerwów, podniósł kołnierz płaszcza i, pochyliwszy się, szedł jezdnią, borykając się z gwałtownemi podmuchami lodowatego wiatru, pędzącego przed sobą obłoki kurzu. Nie zwracał na nic uwagi, nie czuł nawet smagania wichru, ciskającego piaskiem w twarz, nie słyszał jego poświstu i zawodzeń w labiryncie bocznych zaułków. Niósł w piersi jakąś dziwną, zatrważającą go chwilami ciszę i od wielu, wielu miesięcy — spokój i radość, że mógł owładnąć uczuciem nienawiści, ostrą żądzą zemsty, że zwalczył w sobie obudzone znowu zwierzę i zerwał z przeszłością na zawsze.
— Od jutra — nowe życie! — pomyślał i powtórzył na głos. — Nowe życie!
Dochodził już do domu Jun-cho-sana, gdy nagle zjawiło się w nim inne, napozór dziwne i zupełnie niepotrzebne postanowienie. Minął więc dom kupca,