Strona:F. A. Ossendowski - Staś emigrant.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poklepawszy Basiewicza po ramieniu, odszedł, wesoło pogwizdując.
— E-e! — pomyślał pan Mieczysław. — Wcale nie taki zły z niego człowiek!
Powróciwszy do domu, opowiedział żonie o swej rozmowie z dyrektorem i dodał:
— Na wiosnę musisz się, Wandziu, zakrzątnąć koło ogrodu. Dam ci ludzi do pomocy i urządzisz tak, jak to robią sybiracy!
— Bardzo się cieszę! — zawołała pani Basiewiczowa. — Założę tu duży ogród, a dopomogą mi w tem Idima i dzieci ze szkółki!
Tak się też stało.
Na wiosnę wybrano dogodne miejsce na niskim brzegu rzeki, gdzie niewysokie, lesiste pagórki broniły przyszłego ogrodu przed podmuchem zimnego północno-wschodniego wiatru.
Chłopacy szybko uprzątnęli wszystkie kamienie, a przysłani przez dyrektora robotnicy zorali ziemię i dodali do niej gnoju, leżącego grubym pokładem