Strona:F. A. Ossendowski - Staś emigrant.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tuż za ostatniemi parkanami osiedla.
Pod komendą pani Wandy całe bractwo kopnęło się teraz do robienia grzęd i kopania rowków, któremi miała biec woda z pobliskiego stawu.
Wśród robotników, pracujących na tartaku, znalazł się też jakiś Belgijczyk.
Trudnił się niegdyś ogrodnictwem, które szczególnie pod Brukselą[1] doprowadzono do niezwykłej doskonałości. Straszny nałóg pijaństwa spowodował, że cichy i milczący Belgijczyk Jean Baillu[2], wszystko stracił, wpadł w nędzę i musiał szukać dla siebie bylejakiego zarobku na obczyźnie.
Ten to Baillu, przyglądając się robocie pani Wandy, dał jej kilka fachowych rad. Między innemi namówił ją, aby wystawiła od strony wiatrów niewysoki płot z cienkich palów i słomy, pomalowanej farbą fjoletową.

— Bo to, widzi pani — mówił Jean, zlekka się jąkając — fjoletowa barwa

  1. Stolica Belgji.
  2. Czytaj — Żan Bajju.