Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żerów o zupełnie niepociągającej powierzchowności rozprawiało o jakichś skrzyniach, wrzuconych do morza wpobliżu Czerwonych Skał i o samochodowej oponie, zawierającej „skarb“.
— Zapomniałem opowiedzieć o tem rodzicom! — pomyślał i zaczął szybko schodzić ze zboczy Diby. Po chwili jechał już dawną drogą, przyglądając się dwum orłom morskim, krążącym nad brzegiem.
— Zapewne fale wyrzuciły jakąś dużą rybę! — mignęła mu myśl, chociaż ostry wzrok jego nic nie mógł wykryć na płaskim, białym brzegu. Orły, pokrążywszy jeszcze chwil kilka, odleciały ku górom, gdzie miały, zapewne, gniazdo, ukryte w miejscu niedostępnem. Wkrótce latały znowu i zataczały coraz szersze koła, wzbijając się coraz wyżej i wydając ostry, przenikliwy skwir.
— Ach! — zawołał Władek. — Stare uczą młode orzełki sztuki latania!
Istotnie tuż nad górami krążyły małe orlęta, niewprawnie jeszcze i częstotliwie machając skrzydłami. Kreśląc w powietrzu nierówne koła, to opadały, to wzbijały się wysoko, porwane nagłym podmuchem wiatru.
Powróciwszy do domu, Władek opowiedział ojcu o nurku, pracującym koło przylądka,