Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w swojej roziskrzonej szacie i jakgdyby podnosił i opuszczał lazurową pierś. Chłopak nagle zmrużył oczy i zaczął wpatrywać się w to miejsce, gdzie koralowe rafy odbiegały długim cyplem od przylądka Czerwonych Skał. Płynął tam trzymasztowy szkuner[1]. Jacyś ludzie zwijali żagle w pośpiechu i spuszczali łódź na wodę.
— Nigdy nie widziałem tu takiego okrętu! — zdziwi się Władek. — Co tu robią ci ludzie?
Usiadł na skałach i wpatrywał się w szkuner i szalupę, odbijającą już od jego burty. Dopłynąwszy do skał koralowych, nagle stanęła. Władek dojrzał trzech ludzi, siedzących w łodzi. Spuszczono do wody długą drabinę, po której zaczęła schodzić i powoli pogrążać się w morzu jakaś niezwykle gruba postać.
— Przecież to nurek! — domyślił się chłopak, i, wytężywszy wzrok, spostrzegł okrągły hełm na głowie człowieka i odbiegającą od niego rurę do pompowania powietrza.

Władek łamał sobie głowę nad tem czego mogliby tu szukać jacyś nieznani ludzie i nagle przypomniał sobie rozmowę, słyszaną na pokładzie „Królowej Elżbiety“, gdy trzech pasa-

  1. Żaglowy okręt, zaopatrzony nieraz w motor pomocniczy.