Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Statek zatrzymał się. Osłabione bólem i rozpaczliwą ucieczką zwierzę morskie zaniechało dalszej walki.
— Zwijać linę! — zakomenderował dr. Webb i Hindusi zaczęli ściągać linę.
Już wynurzyła się boja, gdy o jakie pięćdziesiąt metrów od szkunera wytrysnęła wysoko struga rozpylonej wody, a za chwilę jakieś olbrzymie, jasno-szare cielsko ukazało grzbiet i znikło. Jednocześnie rozległo się głuche uderzenie w dno statku, który drgnął i zakołysał się, a lina pobiegła znowu za burtę.
— „Coś“ zaatakowało nas! — krzyknął inż. Mallard. — Czułem wyraźnie silne uderzenie w podwodną część „Bombay’u“.
— Niebawem przekonamy się o tym zuchwałym „cosiu“, — uśmiechnął się Webb. — chociaż co do mnie, gotów jestem przysiąc, że złapaliśmy piłoryba!
— Piłę?! — ucieszył się Kindley. — Oddawna marzę o tej rybie, bo chciałbym mieć dla muzeum broń jej, kość pacierzową i szczęki. Opowiadali mi łowcy, polujący z harpunami, że duże piłoryby napadają nawet na rekiny, a ranne — przewracają łodzie rybackie.
— Sądząc z siły uderzenia, którą wyczuliśmy, opowiadanie to wydaje się prawdopo-