Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słowo „pożywienie“ obudziło nagle w obydwu chłopakach uczucie głodu. Zabrali się więc do kosza i zaczęli oglądać jego zawartość. Niebawem z chrzęstem chrupali już suszoną rybę i zagryzali ryżowemi plackami. Zjadłszy po bananie i soczystym mangu, chłopcy włożyli resztę do kosza i przykryli go kawałkiem płaskiego kamienia. Władek postawił na kamieniu gliniany świecznik, położywszy obok krzemień, krzesiwo i kawał hubki.
— Pościelmy sobie teraz łóżka! — zażartował raźniejszym i weselszym już głosem i zaczął się rozglądać, szukając dogodnego miejsca. Znalazł je dla siebie w niewielkiem wgłębieniu tuż pod ścianą. Znużony i wyczerpany silnemi wrażeniami, Władek odrazu usnął i nic go nie niepokoiło. Nie słyszał nawet, że Dżair, choć również zmęczony i znacznie słabszy, nie spał, wciąż oczekując „duchów“, zamieszkujących wnętrza Rulgatanu. Obudził się Władek dopiero o brzasku, gdy z piskiem i głośnym szmerem skrzydeł zaczęły powracać nietoperze. Przeciągnął się i gwizdnął głośno. Nietoperze, które zapewne nigdy nie słyszały podobnego dźwięku, jak szalone długo miotały się pod sklepieniem groty, aż zaczaiły się po ciemnych kątach.