Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No, widzisz, mały Dżair, że „duchy“ wcale nie przychodziły? I nie przyjdą nigdy, bo ich tu niema! Lubią ludziska opowiadać sobie tajemnicze bajki o tych lub innych strachach! Ciekawe to może — zgoda, ale nikomu nie szkodzi, mój mały! Musimy jednak posilić się, ale bardzo skromnie, bo nie wiemy, na jak długo mają nam starczyć zapasy, przyniesione przez tego poczciwego Kalabana i jego żonę! Szkoda, że nie możemy się umyć, ponieważ należy oszczędzać wody. Pragnienie — to gorsza męka od głodu! Czytałem pewną powieść o podróżnikach w Saharze...
— Co to jest Sahara? — spytał Dżair.
— Wielka pustynia afrykańska, opowiem ci o niej kiedyś, teraz jednak nie czas na to! Jedzmy i ruszajmy do siedziby „Postrachu Mórz“!
W milczeniu spożyli śniadanie i zbliżyli się do czarnego wylotu wąskiego przejścia w skałach. Władek zapalił świecznik i wczołgał się do szczeliny. Za nim sunął Dżair, ciągnąc za sobą kosz z żywnością. Mały płomyk ledwie oświetlał ciasny kanał. Przez pewien czas chłopcy posuwali się po równej powierzchni, lecz wkrótce szczelina rozszerzyła się znacznie i poczęła piąć się w górę, aż nagle się rozdwoiła.