Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wirujące leje, a na załamaniach łożyska szalała w bryzgach i pianie.
Saperzy przemoknięci aż do nitki pławili i ustawiali pontony. Wściekły nurt co chwila porywał je i szamotał się z ludźmi.
Ciężka to była i niebezpieczna praca.
Nagle prąd zerwał jeden z pontonów.
Utrzymywała go jedna tylko lina, wyprężona jak struna.
Jakiś mały, chudy żołnierz uchwyciwszy ją obiema rękami usiłował podciągnąć ponton, by wskoczyć do niego i bosakiem podprowadzić na wyznaczone miejsce.
Pochylony nad wartem żołnierz ciągnął linę, aż nagle ta z głośnym klasnięciem pękła, saper zaś tracąc równowagę niby z procy ciśnięty wpadł do wody. Rozległ się rozpaczliwy krzyk i głowa żołnierza natychmiast znikła w falach i pianie.
— Tonie! Tonie! — rozległy się przerażone okrzyki żołnierzy.
Posłyszeli to strzelcy i wypadli z namiotów. Za chwilę stali już nad rzeką i wpatrywali się w czubate, spienione fale, chociaż nic w nich nie można było dojrzeć i tylko o jakie sto kroków płynął obracając się w wirach czarny, osmolony ponton.
Brzeziński jak jeleń począł biec z prądem, wyprzedził ponton, przebiegł ze dwieście kroków dalej i wypadłszy na wystający cypelek rzucił się do rzeki.
Żołnierze widzieli migające wśród fal brązowe, opalone ramiona kolegi. Chwilami znikały w wzburzonej zwarze, a wtedy strzelcy mruczeli:
— Nurkuje... szuka Jur topielca...
Na brzeg wyszli wszyscy oficerowie wraz z pułkownikiem, zaniepokojonym i zasmuconym tym wypadkiem.
— Wypłynął! Wypłynął! — wołali żołnierze spostrzegłszy Jerzego wyrzucającego ręce ponad wodę.
Brzeziński zbliżał się już do załomu, gdzie wart bił w stromy brzeg przelewając się tu wysokim wałem przez niedużą kępę, zarosłą wiklinowym haszczem, który teraz całkiem zniknął pod wodą.
Brzeziński nie dając się znieść prądowi kręcił się koło zatopionej kępki i raz po raz dawał nura.