Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bojowej ochoty i dumy zwycięskiej; tylko pan Jerzy milknął nagle, a wtedy twarz jego stawała się smutna i oczy patrzyły z ponurą rozpaczą.
Spostrzegła to pani Gnoińska i wzrokiem wskazała sędziwemu proboszczowi mołotkowskiemu na młodego rycerza.
Ksiądz przysiadł się do niego i przyjrzawszy mu się uważnie szepnął:
— W trosce nieznośnej cóż jest lepszą ucieczką niż Dom Boży, synu?
Pan Jerzy podniósł na niego męczeńskie oczy i odparł głuchym głosem:
— Nie masz, księże, ucieczki przed moją troską!
— No, tedy chodź ze mną na plebanię, powiesz mi na osobności, co cię boli i dręczy; może pofolguje ci owa udręka — proszącym tonem ciągnął ksiądz dotykając dłoni rotmistrza.
Pan Jerzy bez sprzeciwu dał się księdzu zaprowadzić na plebanię, gdzie pachniało miodem, woskiem, rumiankiem i macierzanką. Prawie ciemno było w izbie, gdyż tylko przed krucyfiksem wiszącym na ścianie pełgało małe światełko w lampce oliwnej.
— Uklęknij, synu, przed Ukrzyżowanym i powiedz mu wszystko, co brzemieniem ciężkim leży ci na sercu... — szepnął ksiądz i opuściwszy się na kolana ręce wyciągnął do Krzyża Męki, szepcząc słowa modlitwy łacińskiej.
Nie wiadomo jak się to stało, lecz pan Jerzy począł się żalić przed Zbawicielem na ból swego serca, na strach o umiłowaną dziewczynę, na troskę swoją i udrękę gryzącą.