Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


— Chryste... Synu Boży — szeptał — oto serce moje żołnierskie raduje się zwycięstwem, które ojczyźnie na zdrowie wypadnie i na chwałę, ale niech ino ochłonę krztynę, a już wyje mi coś w duszy: „ty się radujesz, a ona tam u bisurmanów w jasyrze, branka bezbronna, może już nie żywię, a może pohańbiona“... Hejże, Zbawicielu, Jezu dobrotliwy, hejże, nie zdzierży słaba dusza moja człowiecza!...
Rotmistrz czołem upadł na ziemię i korzył się przed umęczonym Chrystusem, dysząc ciężko i gwałtownie, bo z wielkiego wzruszenia tchu złapać nie mógł.
Po chwili podniósł głowę i począł nasłuchiwać.
Klęczący obok niego proboszcz szeptał gorącym głosem:
— Wysłuchaj skargi tego rycerza, Chryste Panie, któryś poznał całą mękę życia człowieczego, cały ból jego i troskę! Spójrz nań miłosiernym okiem, albowiem udręczon jest on wielkim udręczeniem, a wszelako powinności i wierności rycerskiej nie zaniechał i na straży kraju chrześcijańskiego trwa niezłomnie z imieniem Twoim najświętszym na ustach! Pociesz go, Synu Boży i Zbawicielu nasz, poślij mu ukojenie i radosną nowinę, by serce jego zmartwiałe wielką nadzieją rozgorzeć mogło!
Łzy napłynęły nagle do oczu pana Jerzego i ten surowy rycerz, sam tego nie czując, zapłakał wyciągając ręce ku krucyfiksowi, na którym bielała z kości wyrzeźbiona postać Chrystusa Pana.
Długo się tak modlili, klęcząc obok siebie,