Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wasza miłość niech uda, że spadli z konia, bo z ziemi poręczniej będzie bez szabli ubić pogańców!...
Rycerz bez namysłu zsunął się z siodła udając zemdlenie. Dwóch ciurów zeskoczyło natychmiast na ziemię i pochyliło się nad leżącym jeńcem, trzeci zaś, uderzony nagle, nie jęknąwszy nawet padł koniowi na kark i bezwładnie zwalił się na ziemię.
Olko jak żbik skoczył na ordyńców, zdejmujących wielki bakłag[1] z luzaka i rozdał między nich dwa potężne ciosy pięści, po czym nie oglądając nawet skutków swej napaści, zawlókł obu do krzaków i powrócił do rotmistrza. Ten siedział już na koniu macając palcem brzeszczot zabranej Tatarowi szabli. Olko w przelocie rzucił okiem na leżących na drodze ordyńców i mruknął:
— Niby po kośbie! Same tylko snopki pozostały na ściernisku...
Powiedziawszy to wprowadził bachmata rotmistrzowego do zarośli, gdzie odnalazł pozostawione konie. Wąskim płaikiem sunęli potem pobok idącego głównym szlakiem czambułu nic nie podejrzewającego Dżambałona.
W drodze jednak natrafili na patrol śledzący ruchy wana Czorocha i w mgnieniu oka znieśli go, nie żywiąc nikogo.
— Gdybyśmy z tobą, chłopie, rok po Krymie tak pobaraszkowali, to zbrakłoby tam ludzi, by ich z czambułami do Polski posyłać! — zaśmiał się z jakąś bujną radością rotmistrz.

— Jak wasza miłość rozkażą — odpowie-

  1. Worek z koziej skóry na wodę.