Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dział Olko Czarnecki poprawiając rycerzowi strzemię.
O świcie wyjechali nad wąwóz wartkiej Maniawki i z góry ujrzeli obydwa czambuły, już połączone. Na uboczu widniała grupa starszyzny, wśród której bystre oczy rycerza rozeznały wana Czorocha i Dżambałona. Stłoczone w głębokim, coraz zwężającym się wąwozie setnie zostały tu zatrzymane przez setników, którzy wymachiwali rękami i wskazywali ku pagórkom, za którymi, jak doniósł im patrol, ciągnęły się pola Mołotkowa.
— Ech, teraz by choć jedną, bodaj najbardziej kusą chorągiew mieć, to byśmy dopiero narobili bigosu! — westchnął rycerz drapieżnie wpatrując się w szare mrowie tatarskie.
Po chwili drgnął, wyprostował się i oczy dłonią przed słońcem przykrył.
— A Słowo stało się Ciałem! — wyszeptał i schwyciwszy pacholika za ramię lewą ręką jął pokazywać mu coś na wysokiej polanie widocznej spoza lasu.
— Przebóg! — zawołał Olko. — Toż to nasze dragony, wasza miłość!
— Pana Strzetelskiego chorągiew! — kiwnął radośnie głową pan Jerzy.
Podsunęli się bliżej do szlaku, by móc co rychlej jak zające przez wyrąbany przesmyk śmignąć przez szeroki w tym miejscu płaj i z dragonami się połączyć.
Wan Czoroch uspokajające snadź otrzymawszy wieści od podjazdów ruszył pierwszy ku długiemu wąwozowi, przecinającemu gęsto zarośnięty buczyną łańcuch pagórków.