Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cze tylko padały strzały z muszkietu lub pistoletu. Górale stłoczyli się w zwarty zwał i bronili się ze wszystkich stron przed nacierającymi jeźdźcami. Ludzie z obu stron padali gęsto.
Trafiony strzałą w gardło padł, rozkładając ręce szeroko, dzielny Andrijko Skryblak, osierocając swoją rotę, ale komendę nad nią wziął natychmiast wachmistrz Wasyl Derejuk i maczugą niezmiernie ciężką obalać począł ludzi i konie.
Malały jednak i kurczyły się szeregi obrońców w szańczykach.
Już Tatarzy, wysforowawszy się za nie, pędzili ku kozakom, gdy nagle oboźny wypuścił na nich chorągiew „krzyżaków“.
Pomknęła szlachta wierchowinna z okrzykiem:
— W imię Boże! Bij, zabij!
Modłą wprowadzoną przez rotmistrza wbiła się z furią konna brać dowodzona przez pana Grzegorza Przybyłowskiego, co miał starą grażdę obronną w Krzyworówni, ostrym klinem w zwartą na chwilę czarną ciżbę tatarską i jak klin rozłupuje gruby pień świerkowy, tak chorągiew szlachecka rozsadziła ordyńców, zawróciła, uderzyła raz jeszcze i rozproszyła po równinie, podając mniejsze kupy pod szable i spisy kozaków.
Pan Przybyłowski stanął wtedy w strzemionach i rozejrzał się wokół.
Bitwa wrzała na całym przedpolu kołomyjskim i nikt już nie wątpił, kto tam odniesie zwycięstwo.
Skoczył tedy pan Grzegorz za swoimi ludźmi w wir bitwy i jął pracować krwawo, lubił bowiem