Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie wpadli jednak, gdyż pułkownicy kozaccy spostrzegli przed miastem ludzi w szańczykach, a domyśliwszy się, co zamierza uczynić pan Januszewski, cofali się ku długiej linii tych żółtych kamienistych nasypów. Tuż przed nimi rozpuściwszy konie i rozsypując się szeroką ławą poczęli udawać ucieczkę, pociągając za sobą ścigających ich Tatarów.
Ujuk nie pojął tego manewru i kazał czambułowi dopaść wałów i tynów miejskich, ustawionych tam w kilka rzędów. Chciał odciąć kozaków od miasta i na oczach jego obrońców sprawić im krwawą łaźnię.
Tatarzy popędzili więc ku szańczykom, a wtedy to przemówił komendant nad góralami pan Jan Budurowicz.
Dwie roty najprzedniejszych strzelców Wierchowiny spotkały ordyńców gęstym i celnym ogniem. Przed szańczykami utworzył się nowy okalający je wał z trupów końskich i ludzkich, lecz Ujuk pędził nowe i nowe setnie. Szańczyki ziały ogniem muszkietowym i otulały się płachtami białych dymów; linia jeźdźców tatarskich przerywała się co chwila i zwijała niby przecięty potworną kosą kadłub olbrzymiego węża, odbiegała, łączyła się na nowo i pędziła naprzód z przeraźliwym wyciem ludzi, tupotem i chrapaniem przerażonych i oszalałych bachmatów.
Już tu i ówdzie piesi górale walczyli z Tatarami wręcz, śmigając bartkami, błyskając szablami i podsadzając pod brzuchy końskie krótkie oszczepy łowieckie, rohatyny, a nawet ościenie rybackie. Coraz rzadziej już grzmiały salwy, chyba pojedyn-