Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i luźne watahy tatarskie, zawrócili nagle i widząc łatwą zdobycz popędzili ku jeźdźcom wymachując nahajami.
Obskoczyli oddziałek ze wszystkich stron, ale spostrzegłszy szable i głownie pistoletów cofać się poczęli, lecz za późno, bo rotmistrz wypuścił już ku nim konia i błysnął szablą. Za nim skoczyli wnet gazdowie i juhasi, bijąc bachmaty piętami i potrząsając bartkami.
Zderzyli się niebawem i dłużej wilki obalają osaczonego jelenia, niż ci ludzie w kraszenycach i keptarach zrzucali Tatarów z siodeł; posiekawszy ich pojechali dalej, nic do siebie nie mówiąc.
Tylko przerażony Bermat, przed którym zaświtała już prawie nadzieja na uwolnienie z jasyru, dzwonił zębami i urywanym szeptem modlił się do swego Allacha.
Rotmistrz, przebywszy w bród Żwańczyk, puścił konie w skok i wkrótce przeprawiać się począł przez Zbrucz tuż przed zamkiem w Skale, mocno już poszczerbionym i nie opatrzonym należycie.
Spoza murów wyłoniło się wnet kilku jeźdźców i skoczyło ku rzece.
Pan Jerzy przyjrzał im się bacznie i zakrzyknął uradowany:
— Przecież to towarzysze z chorągwi rotmistrza Modrzejowskiego, która z panem strażnikiem Zbrożkiem chadza! Ha, psubraty! Patrzcie! Biegną ku nam Olko i wataha Budurowicz! To widzę, do kupy się znów zbieramy!
Bachmaty wygramoliły się na urwisty i błotnisty brzeg i wnet otoczyło ich rycerstwo z załogi