Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Skały, a do kolan rotmistrza przypadł już Olko ucieszony powrotem pana.
Jan Budurowicz uśmiechał się i tłumaczył:
— My dalej nie jechali, panie rotmistrzu, bo jutro pan strażnik do zamku zjeżdża!
Pan Jerzy począł witać znajomych rycerzy.
Ci się śmiali wesoło, dworując z „Hucuła“ i przyglądając się przebranemu za górala przerażonemu Bermatowi, który nie mógł mówić, dzwoniąc zębami i dygocąc na siodle. Towarzysze oglądali wierzchowce i kręcili głowami mrucząc:
— Przednie bachmaty, setne! Czy zdobyczne?
— Nie! Darowane przez tego oto znacznego Tatara — uśmiechał się pan Jerzy. — Bardzo nas sobie upodobał i z nami razem do Rzeczypospolitej aż spod Cecory się wybrał.
— Piaskiem sypiesz nam w oczy, jak liszka ogarom kitą, panie rotmistrzu! — wołał jeden z towarzyszy. — Gdyby tak było, pocóżbyś pęta jego bachmatowi na pęciny nałożył?
— Bo widzicie, panie bracie, Bermat pragnął jechać do nas, ale jego bachmat — za nic i ciągle wracał, tedy my mu nogi spętali — zaśmiał się rotmistrz. — Ale cierpliwości! O wszystkim wam opowiem, niech ino wpierw relacji mojej pan strażnik wysłucha... bom przywiózł rzeczy ważne i wodzom potrzebne.
— Tedy chodźcie do zamku, bo widzę, że na gębach sczernieliście okrutnie — zapraszał jakiś starszy rycerz, biorąc pana Jerzego pod ramię.
Niedługo wszakże wypoczywał rotmistrz na zamku, gdyż pan Zbrożek tego dnia jeszcze przed