Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wojska Półksiężyca, nazajutrz wczesnym rankiem wyruszył pan Jerzy Berezowski wraz z kupcem Arałowiczem i swymi Hucułami. Piernacz[1], jaki miał Ormianin, i tatarska przepustka, posiadana przez rotmistrza, pomogły im. Nikt ich nie zatrzymywał, gdyż co prawda moc wszelkiego ludu przybyłego z olbrzymiego imperium otomańskiego kręciło się po obozie.
Była tu służba taborowa, jeńcy pędzeni do robót fortyfikacyjnych, budowania dróg i mostów, poganiacze wielbłądów i bawołów, czabani[2], rzeźnicy i rzemieślnicy, i całe tłumy zniszczonych pochodem armii wieśniaków, dążących za wojskiem, jak te wilki węszące zdobycz.
Udając poszukiwanie Bodruga, rotmistrz zwiedził cały obóz i wszędzie zajrzał, na sznurkach, przywiązanych do pasa, supełkami oznaczając ciężkie i lekkie działa, chorągwie, czambuły, drużyny piesze i tabory. Wreszcie postanowił owego niepotrzebnego mu zresztą zupełnie ajmakana zobaczyć. Począł wpierw zbierać o nim wiadomości. Dowiedział się rychło, że Bodrug był wychowawcą młodego Gałgi, syna chana krymskiego, i dowodził małą ordą idącą w straży przedniej.
Różnych wybiegów używał pan Jerzy, by się dostać do strzeżonej pilnie kwatery „dżandżyna“, ale wszystko było na próżno. Warta odpędzała Hucułów od przeciągniętych sznurów z włosia końskiego, za którymi stały namioty Bodruga z powiewającym nad nimi czerwonym buńczukiem.

Wreszcie przemyślny rotmistrz uciekł się do

  1. Przepustka z głównej kwatery.
  2. Pastuchy.