Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tedy z tym się już załatwiłem... Tak... tak... hetman polny koło moczarów... litewscy hetmani... na lewym skrzydle... Ty, Zbrożek, będziesz tyłów strzegł, a rotmistrza Berezowskiego z jego wilkołakami pod samą dąbrową umieścisz, bo nie inaczej, tylko tam spróbuje Ibrahim odciąć nas od obozu, gdy od wałów odejdziemy...
— Rozkaz, miłościwy panie! — w jeden głos odpowiedzieli obaj rycerze, chwytając każde słowo wodza.
We wtorek po raz pierwszy sam serdar Ibrahim Szejtan, zwycięski dotychczas we wszystkich bitwach wojownik, spróbował szczęścia w bitwie ze „lwem Lechistanu“.
Ostrożny jednak był to wódz, nie lubiący sławy swej narażać. Nie śmiał on natrzeć od czoła na Polaków w wałach opatrzonych w celnie strzelające działa i bronionych przez piechotę, o której w całym cesarstwie otomańskim opowiadano sobie cuda.
Nie wiedział Ibrahim-Diabeł, że król od dwu dni już, śledząc ruchy Tatarów, pojął, co ma na myśli jego przeciwnik, stary, wytrawny dowódca.
Nie podejrzewając tego, przyglądał się serdar trzem liniom wojsk polskich ustawionych za Krechówką poza wałami, już w polu, zacierał ręce i był prawie pewien zwycięstwa.
Po chwili janczarowie uderzyli na wojska litewskie i, cofnąwszy się po krótkiej walce, pociągnęli je za sobą poza przeprawę. Król widząc to posunął naprzód środek wojska, żeby nie przerwać łączności z lewym skrzydłem. Między wojskiem polskim a wałami obozu utworzyła się przeto szeroka luka.