Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skiego, dwie chorągwie dragonów Zbrożka i pułk kozaków generała Żebrowskiego. Wczesnym rankiem po krótkiej walce z Tatarami Polacy powrócili za rzekę i wtedy rozpoczęły się harce, które trwały przez cały piątek.
W sobotę nadciągnął Selim Girej i długo przyglądał się ze wzgórza obozowi królewskiemu otoczonemu pierścieniem wozów taborowych i stojącym w szyku bojowym chorągwiom na polu.
— Ałła! Czyż nie stratujemy tej garstki ludzi? — mruknął chan przebierając palcami rzadką, siwą brodę.
— Allah — sędzia! — westchnął świętobliwy muezin z Mekki. — On widzi, on rozsądza!
Selim Girej wysłał ordynansów z rozkazami.
Orda poczęła się przeprawiać przez Świecę i zbliżać do pułków polskich.
Trębacz królewski podniósł wtedy trąbkę do ust.
Pochylając kopie ruszyły natychmiast pancerne chorągwie hetmanów Jabłonowskiego, Wiśniowieckiego i Paca i niby potężnym taranem odrzuciły ordyńców za rzekę, chociaż na przeprawie trafiły w silny ogień i potraciły dużo koni.
Nad rzeką stanęły potem na straży chorągwie pancerne i usarskie, gdyż król, widząc słabą obronność terenu, inny już obmyślił plan.
— Niech sobie opasują nasz obóz, byle by się poza Świecę i Dniestr nie wyłaniali Tatarzy — mówił Sobieski do hetmana wielkiego koronnego marszcząc czoło, a w chwilę potem kazał wołać do siebie uczonego inżyniera Corazziego, którego lubił i cenił król-wojownik.