Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pułkownik Iwari zrzucił futro pozostawszy w długiej bluzie zamszowej ściągniętej szerokim pasem skórzanym.
Hutuhta, zdjąwszy uszatą czapkę wilczą, wycierał czerwoną chustką okrągłą, podgoloną czaszkę, lecz oczy jego pełne były zdumienia i dręczących go obaw.
Wkrótce karawana minęła kopulaste „obo“, noszące ślady architektury birmańskiej. Wielbłądy szły coraz wolniej, co chwila potykały się, a nawet przystawały, dysząc ciężko i chrapliwie.
— Nie ma rady, musimy zsiąść! — zamruczał Mongoł i zeskoczył na ziemię.
Ledwie zdążyli zejść z siodeł i ruszyć dalej, gdy spostrzegli lasek modrzewiowy, nad którym rozrzucały szeroko swe złociste gałęzie sosny o nierównych, powykręcanych pniach, okrytych szarymi porostami. Na jego skraju paliło się ognisko, a dwóch ludzi rzucało do płomieni suche gałęzie.
Mongoł podszedł do obozowiska i pozdrowił nieznajomych imieniem Buddy:
— Om, mani padme hung!
Odpowiedzieli mu z uszanowaniem pochylając przed nim głowy, ponieważ przed bystrymi oczami górali nie ukrył się wyglądający spomiędzy pół kożucha rąbek żółtej szaty, oznaki kapłana wysokiego stopnia. Hutuhta wypytywał się o drogę i opowiedział im o znużonych wielbłądach i ich poranionych kopytach. Z odpowiedzi krajowców Dżałhandzy zrozumiał, że są to pasterze z okolic Dhirungu, gdzie lamowie mieli słynne plantacje roślin leczniczych.
— W takim razie znacie dobrze drogę do Tassgongu? — spytał ich hutuhta.
— Znamy, dostojny lamo! — odpowiedzieli. — Jedziecie w dobrym kierunku, lecz bliższa jest droga przez Kiotung, znacznie bliższa! Idąc nią wielbłądy wasze dociągną do klasztoru.