Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Radża milczał nie spuszczając z doktora zdumionego spojrzenia.
Od czasu do czasu syczał z bólu i szeptał:
— Pali jak ogień!...
— To dobrze! — cieszył się Firlej i śmiał się beztrosko: — Lekarze zawsze tak mówią! Nic ich nie obchodzi cierpienie pacjenta. Grunt, żeby naukowe fakty zostały potwierdzone... Ale, żarty na stronę! Piec musi, bo zrobiłem opatrunek z pewnych ziół chroniących przed gangreną i zakażeniem...
— Dziękuję!...
— Mocno przedwcześnie radża składa podziękowanie — wzruszył ramionami Firlej. — Kuracja dopiero się zaczyna, a jak się skończy — Bóg jeden raczy wiedzieć! Wypadek bardzo ciężki, leczenie będzie trwało długo... Może zmuszony pan będzie poddać się operacji...
— Odjęcia ramienia? — zżymnął się Baab.
— E-e, to głupia operacja, najzwyklejsza! Nie, miałem na myśli inny zabieg chirurgiczny... coś nakształt cerowania, łatania i fastrygowania pańskich mięśni... Taka elegancka, artystyczna, precyzyjna operacyjka!
Firlej wpadł w wyborny humor.
Zdawało się, że zapomniał do reszty o wypadku i zamachu na swoje życie.
Kornak przyprowadził wkrótce dziesięciu naganiaczów.
Zrobiono nosze z gałęzi i zaniesiono radżę na skraj kotliny.
Firlej kazał ułożyć go w palankinie i usiadł przy nim mając w pogotowiu termos z gorącą herbatą na wypadek nowego zemdlenia.
Baab jednak ani myślał tracić przytomności, czuł się bardzo podnieconym i mówił bez przerwy, tłumacząc swój napad pragnieniem wywarcia zemsty na szczęśliwym rywalu.
— Świetnie! — śmiał się doktór. — Według pana uczucie zemsty usprawiedliwia wszystko.
Radża skinął głową.
— W takim razie nie zdziwiłby się pan i nie miałby