Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do mnie pretensji, gdybym lecząc pana, wyprawił radżę Balory do ogrodu Allaha, gdzie hurysy z utęsknieniem czekają na tak porywczego jegomościa?
Baab przyjrzał się uważniej Firlejowi i mruknął:
— Tak!
Doktór parsknął śmiechem i powiedział:
— Nie obawiaj się pan! Ja tego nie uczynię! Jestem chrześcijaninem i lekarzem. To cię broni skuteczniej od twojej gwardii! Cha-cha-cha! Zrobię wszystko, żeby cię uratować...
— Dziękuję...
— Chwileczkę! — przerwał mu doktór. — Rachunek przedstawię po skończonej kuracji...
— Zapłacę ile zażądasz, sahibie!
— Trzymam pana za słowo, radżo!
— Rzekłem, a słowo moje jest jak stal... — odparł dumnie.
— Stal się gnie w jedną i drugą stronę, radżo — uśmiechnął się Firlej.
— Nie obrażaj mnie, sahibie — zasyczał Baab. — Nie znasz mnie!
— Częściowo... — zmrużył oczy Firlej. — Wiem o tobie tylko tyle, że pozwalasz bandytom porywać dla siebie dziewczyny, że obiecujesz szczodrze ludom sąsiednich księstw podział majątku ich dynastii, że słuchasz podstępnych rad bolszewików, spiskujesz przeciwko mahatmie Gandhiemu i władzom brytyjskim, lubisz urządzać zamachy, no i... że strzelasz źle!
Spojrzał na Baaba-al-Madrasa wesołym, lekko ironicznym wzrokiem i począł wygwizdywać jakąś piosenkę amerykańską.
Zaczęli zjeżdżać się myśliwi, aż wreszcie przybył sam Ghas-Bogra.
Wszyscy osłupieli, dowiedziawszy się, kogo ma w swoim palankinie Firlej.
Doktór opowiadał im z humorem o wypadku z tygrysem, ale ani słowem nie wspomniał o kuli, która gwizdnęła mu koło ucha, ani też o tropicielu Czandrze.