Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była przecież kobietą, a kobiety mają odwagę zaglądać miłości w źrenice i nie znoszą, gdy jest jak niema, zbyt powściągliwa i utajona.
— Dlaczego? — powtórzyła pytanie. — Czyżby pan doktór nie był zdolny do prawdziwego uczucia na całe życie?
— Ja? Ależ jabym... — zerwało się coś w Firleju i już poniosło go, lecz pomiarkował się zawczasu.
Przeszedłszy się jeszcze parę razy przed domem, wykrztusił bardzo niepewnym i cichym głosem:
— Kto spojrzał na panią choćby jeden raz, ten już nie zapragnie innej kobiety...
Było to bardzo śmiałe powiedzenie.
Zrozumiał to, więc chciał osłabić wrażenie, przynajmniej tak mu się to wydawało:
— Mówię to istotnie wyłącznie o sobie! Inni mężczyźni w tej kwestii nic mnie nie obchodzą!
Uświadomił sobie nagle, że tymi słowami jeszcze bardziej podkreślił prawdziwe swoje uczucie, więc wtulił głowę w ramiona zupełnie zgnębiony tą beznadziejnie śmieszną sytuacją i mruknął:
— Czy słyszy pani, miss Atri, jak coś tam miauczy?
— To wcale nie żadne „coś“ tylko tygrys — odpowiedziała przekornie.
— Ach... to tygrys?... — przeciągnął i na nowo zaczął chodzić tam i na powrót.
Przez kilka chwil trwało milczenie.
Mrok się zgęścił jeszcze bardziej.
Moskity korzystając, że tygrys umilkł, wściekały się i cięły Firleja jak opętane.
Doktór klepał się co chwila po ramionach, czole i szyi, ale nic to na tę plagę nie pomagało.
Wreszcie Atri zawołała ze współczuciem:
— Pana jeszcze te przebrzydłe moskity na śmierć zażądlą! Dlaczego pan doktór nie zapali papierosa?
— Ach, prawda! — ucieszył się Firlej, ale, sięgnąwszy do kieszeni, odpowiedział ze śmiechem: — Nie mogę, bo