Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cichutki i jakiś bardzo radosny śmiech rozległ się z werandy.
Ośmielony już i zachęcony tym śmiechem doktór prawił dalej:
— Żarty na stronę! Nie jestem żonaty... Mieszkam w Nowym Jorku z siostrą Izą. Ma siedemnaście lat i w tym roku skończy szkołę sztuki dekoracyjnej. Ja się na takich rzeczach nie znam, lecz Iza twierdzi, że zrobi business, karierę, miliony i jeszcze coś. Daj jej Boże, bo to dziewucha, muszę pani powiedzieć, zupełnie all right.
— Co pan będzie dalej ze sobą robić? — z wzrastającym zaciekawieniem wypytywała go Atri-Maja siadając na balustradzie i patrząc na „Knoxa“, który od chwili rozpoczęcia tej rozmowy przestał szczekać i wytknąwszy łebek spomiędzy słupków patrzał na swego pana i cichutko posapywał.
— Ja? Będę tu siedział — odparł nie zrozumiawszy pytania Firlej.
— Całe życie? — rozsypał się jak dzwonne złoto śmiech Atri-Maji.
— Ach, pani mówi o moim życiu? — odezwał się doktór. — Moja droga jest już wytknięta, jak tor kolejowy. Powrócę z Tybetu i zostanę profesorem w Uniwersytecie Harwarda. Zacznę tyć i stanę się niezmiernie godnym i dumnym ze swej uczoności, a potem umrę i w uniwersytecie na korytarzu północnym senat wmuruje tablicę pamiątkową na moją cześć i ku pamięci przyszłych pokoleń. To już i koniec, miss Atri-Maja!
— W tej autobiografii widzę kilka białych kartek, doktorze — rozległ się znowu cichy, melodyjny śmiech. — W przerwie pomiędzy rokiem, w którym pan zostanie profesorem a tablicą pamiątkową jest jeszcze miejsce dla pani Firlej. Nic pan nie powiedział o niej. Dlaczego?
Doktór długo milczał.
Chodził przed werandą i borykał się ze sobą. Pragnął wypowiedzieć wszystko, co przeżywał od kilku godzin, ale jednocześnie nie chciał się wydać naiwnym i śmiesznym.
Dopomogła mu w tym Maja.