tytoń i fajka zostały w kurtce, a kurtkę oddałem przecież pani!
— Boże, jakaż ja nieuważna! — zawołała wbiegając do domu.
Rzeczywiście po chwili zrzuciła mu kurtkę z werandy i zmusiła, by włożył ją na siebie, gdyż wilgoć w tych szerokościach bywa straszliwym wrogiem białego człowieka.
Wciągnął kurtkę na zupełnie wilgotną, lepiącą się do ciała koszulę i zapalił fajkę. Ulżyło mu to, bo komary odleciały, a zarazem dopomogło mu też i w czymś innym.
Księżniczka przy blasku zapałki dojrzała coś w twarzy doktora, bo znowu go spytała i tym razem z niepokojem i troską w głosie:
— Co się panu przydarzyło, doktorze Firlej? Skąd znowu taki tragiczny wyraz oczu?
— E-ech! — machnął ręką Firlej. — Lepiej nie mówić, bo to wyglądałoby tak, jak gdybym powiedział pani, że pragnę dotrzeć do słońca...
— Skoro pan pragnie, to znaczy, że pan doktór ma jakiś plan i możliwości — zauważyła zniżając głos.
— Ani planu, ani możliwości, same tylko pragnienia, a tego nie wystarczy! — zamruczał i nagle podnosząc głowę zawołał z przerażeniem:
— Ładny ze mnie lekarz! Pani, lekko ubrana, siedzi tam na werandzie w wilgoci i wśród moskitów, a ja gotów jestem tak rozmawiać do samej mojej śmierci i nie oszczędzam zdrowia pani! Miss Atri, musi pani natychmiast wracać do domu i kłaść się do łóżka! Dosyć tych niepotrzebnych rozmówek, bo już ani słowem się nie odezwę! Dobranoc, miss Atri-Maja! Do jutra! Jakież to szczęście, że tymczasem jeszcze mogę powiedzieć — do jutra!
— Jestem strasznie podniecona i wyprowadzona z równowagi ostatnimi przeżyciami i nie mogłabym w tej chwili usnąć — odpowiedziała.
— Teraz pani uśnie, bo znudziłem panią swoją śmieszną paplaniną. Ale to przyszło zapewne z wilgoci i tej tygrysiej
Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/167
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.