Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szybko połknął kilka kawałków zimnego mięsa, jakąś sałatę, przyrządzoną z gotowanych liści herbaty z solą, czosnkiem i olejem roślinnym, zjadł dwie soczyste mangi i żując placek ryżowy popijał piwo imbirowe — słodkie i zimne.
— Zostaw tacę na stole! — powiedział chłopakowi stojącemu przy progu. — Świętobliwi lamowie obudziwszy się zechcą zapewne spożyć kolację.
Gdy służka odszedł, Firlej, ciągnąc piwo małymi łykami, rozważał coraz wyraźniej dojrzewający w nim plan. Kształtował się przed nim, wydawał mu się możliwym do wykonania, niemal prostym.
Pozostawało tylko obejrzeć teren i rozpocząć działanie.
Namacawszy rewolwer w kieszeni i cicho gwizdnąwszy na pieska wyszedł na dziedziniec.
— Jeżeli brama będzie zamknięta odszukam odźwiernego, uduszę go i zabiorę mu klucze — myślał wesoło, bo jakaś niewytłumaczona radość wstąpiła mu do serca.
— Dopomóż mi, Wielki Boże! — westchnął podnosząc oczy ku usianemu gwiazdami niebu, na którym połyskiwał „Krzyż Południowy“. — Dopomóż, Ojcze nasz, bo czuję, że robię to, co zrobić muszę!
Doznał natychmiast pierwszego dowodu łaski i opieki Boskiej.
Brama była zaryglowana i zamknięta na ogromną kłódkę. Rozglądał się, szukając miejsca, gdzie byłoby mu najłatwiej przeleźć przez mur, gdy nagle rozległo się głośne kołatanie.
Stróż wybiegł i zajrzawszy przez okienko począł szybko otwierać bramę. Na dziedziniec klasztorny wjeżdżała na wozach duża karawana mnichów birmańskich.
Zamieszawszy się w ich tłumie doktór dotarł do bramy i przedostał się na ulicę.
Odetchnął z ulgą i szepnął do „Knoxa“.
— Udało się, piesku! Daliśmy nogę! Fiut! Teraz łap wiatr w polu!