Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Widać stąd doskonale, że białe, granatowe i bronzowe burnusy otaczają pieśniarzy i akrobatów. Znajome widowisko! Uśmiecham się do Le Glay’a i mówię:
— Posiada pan tu swoją Dżema El Fna?
— A jakże! — odpowiada. — Bardzo pouczające miejsce...
Już zgasła Keszla, kubby stały się szare, a korony palm nad niemi — czarne; na niebie zamigotały pierwsze gwiazdy, na rynku tłum zaczął się rozpraszać, a po chwili z minaretów popłynęły przeciągłe pienia muezzinów:
— La Illah Illa—a—a, Allah—ah!...
Jakiś żebrak, siedzący przy bramie, zerwał się, rzucił na ziemię wyszarganą skórę baranią i usiadł na niej, podwinąwszy nogi pod siebie, i powtarzał za muezzinem, że niema Boga tylko Bóg Allah, jedyny i przedwieczny; ręce przykładał do twarzy, bił pokłony, a nic nie słyszał i nikogo nie widział, przejęty i dumny, bo obcował w tej chwili ze Stwórcą ludzi, zwierząt i rzeczy; nie żalił się na swój los, bo Allah wiedział, co mu przeznacza, a on nędzny „meskin“ był pewien nagrody za pogodzenie się z losem i za wierność Allahowi. Niczego nie pragnąc i o nic nie prosząc, hołd i uwielbienie składał przed obliczem Allaha i powtarzał, bijąc pokłony, lub zoraną przez ospę twarz podnosząc ku gasnącemu niebu:
— Allah er Rahim, El Muhaimin, El Adl, Allah Malik El Mulk, Allah El Hadi![1]
Powróciliśmy do hotelu, i Le Glay odjechał, zaprosiwszy nas na obiad.
Zochnę znalazłem już przebraną i wypoczętą. Zrobiwszy tualetę, pojechaliśmy do Le Glay’a. Mieszkał w obszernym, pięknie urządzonym domu, ukrytym za drzewami dużego ogrodu w dzielnicy El-Biada.

Przyjął nas tak serdecznie, że do dzisiejszego dnia przypominamy sobie surową, poważną twarz Le Glay’a z błyskami wielkiej przyjaźni w mądrych oczach.

  1. Allah miłosierny, obrońca, sprawiedliwy, król królów, wódz.