Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mnie, to widząc tę hecę, dobrze się ukryłem za kupą kamieni i wyczekałem, aż wszystko się skończyło.
Powróciliśmy już o zachodzie słońca do Zerhun. W wąskiej dolinie pomiędzy górami zaczynał dąć silny wiatr, który nam — rozgrzanym od słońca i chodzenia po górach, wydał się zimnym.
— To — Sirokko rozpoczyna swe swawole! — zauważył p. Halmagrand, nakładając ciepłą kurtkę.
Ja tego nie uczyniłem, bo nic ze sobą ciepłego z Meknesu nie zabrałem. Ruszyliśmy samochodem do domu. Wiatr się wzmagał z każdą chwilą. Nigdzie nie mogłem się ukryć od wściekłych, a coraz silniejszych podmuchów wiatru. Na szosie Sirokko szalało, kręcąc wysokie słupy z kurzu i piasku, chyliło i szarpało drzewa.
Przyjechałem do hotelu zmarznięty zupełnie; szczękały mi zęby, a w piersi czułem kawał lodu.
— Piękna mi Afryka! — myślałem. — Brakło tylko, abym odmroził sobie nos!
Zochna dała mi gorącej herbaty z cytryną i konjakiem, a ja, niezależnie od tych zabiegów, wypiłem na wszelki wypadek kieliszek konjaku. Zacząłem się przebierać, gdyż mieliśmy obiad u państwa Halmagrand. Podczas obiadu nic nie mogłem jeść, czułem gorączkę i dreszcze i nie słyszałem nic, co do mnie mówiono. Dawałem podobno zupełnie dziwne na stawiane mi pytania odpowiedzi.
W nocy gorączka opadła i zrana czułem się słabo, lecz w każdym razie mogłem jeszcze odbyć wycieczkę po mieście, zajrzeć do Medina i do dzielnicy pałacowej, gdzie, w jakiemś zacienionem miejscu, zaczęły wołać na mnie okryte łachmanami kobiety. Gdy zbliżyłem się, znakami objaśniły mnie, że chcą mi wróżyć, za co zażądały kilka centymów. Rzuciły na ziemię jakieś okrągłe ziarna, coś mruczały, patrzyły na mnie, oglądały mi rękę i palce i coś wykrzykiwały. Ja zaś tymczasem przyglądałem się uważnie ich ciemno-bronzowym twarzom i dłoniom. Te czarownice miały liczne