Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zatraciły się z chwilą zgładzenia uznających je szczepów i ludów, lecz zdołały obronić swe wpływy i znaczenie zapomocą swych czarownic i kapłanek „kahina“, w których się kochali dostojnicy rzymscy.
Znikło to wszystko za drzewami oliwnemi, które obstąpiły szosę ze wszystkich stron, lecz pozostało wrażenie, rodzące myśl.
W El-Zerhunie opowieść młodego tubylca pozwoliła nam zajrzeć do duszy Marokka, do duszy odsłoniętej i starej. Jeżeli jest taką, to jakże groźną byłaby dla ludności ta narzucona im przez bieg wypadków i przez ludzi — swoboda! Co będą czynić te szczepy, które wpadną odrazu w wir wojen domowych, gdy nastaną lata nieurodzaju, epidemij na bydło i szalejących chorób zakaźnych? Czy dopomogą im wtedy czarownicy i wróżbici, czy wyleczą — znachorzy i magowie?
Albo więc swoboda tych szczepów powinna polegać na czemś innem, niż o tem krzyczą agitatorzy, albo do ruin Wolubilisu, Blidy, Timgadu będziemy wkrótce zmuszeni dodać — El-Zerhun, Fez, Rabat, Biskrę i setki innych miast, miasteczek i wiosek, porwanych zrozumiałem, lecz niebezpiecznem dla nich samych dążeniem do niepodległości, gdyż nie są do niej przygotowane, a nawet, jak dowodzą ich dzieje, powołane.