Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



ROZDZIAŁ IX.
PRZEZ WYSCHŁE RZEKI.

Jechaliśmy w ciemności, gdyż było daleko jeszcze do świtu. Olbrzymi samochód sześcioosobowy, rzucając ze swych latarń dwa duże snopy światła, wywijał się z labiryntu uliczek Udżdy, rykiem rozpędzając tubylców dążących na rynek na wielbłądach i osłach. Wreszcie wjechaliśmy na szosę. Szofer popędził całą siłą. Mignęły w ciemności jakieś kolonje, otoczone drzewami, jakieś zabudowania, lecz wkrótce otoczyła nas kamienista pustynia. Gdy świtać zaczęło, mogliśmy dojrzeć podnoszącą się aż do horyzontu równinę nagą i martwą, przeciętą wąskotorową kolejką strategiczną; jedziemy równolegle z nią, czasami przejeżdżając z jednej jej strony na drugą. Rzadko tylko kolejka znika nam z oczu, odbiegając nieco dalej od szosy i kryjąc się śród łagodnie pofałdowanych pagórków. Przy szosie, w pewnej odległości jeden od drugiego, pobudowano posterunki pomocnicze dla ruchu samochodowego. Są to małe murowane domki, posiadające zapasy wody, benzyny i smarów. Rzadziej, przy większych osadach, znaleźć można garaż dla remontu. Towarzystwa transportowe, podtrzymujące towarowy i pasażerski ruch samochodowy zapomocą wozów lekkich, oraz ciężkich, olbrzymich autobusów, obmyśliły i zorganizowały idealny niemal plan bezpieczeństwa i szybkości komunikacji.
Około Naimy dopędziliśmy mknący autobus, który opuścił Udżdę na kilka minut przed nami. Długo nie chciał szofer autobusu przez współzawodnictwo z na-