Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szym prywatnym szoferem ustąpić z drogi i pozwolić się wyminąć. Rycząc straszliwie, pędziła nasza „limuzina“ w chmurach piasku, podnoszonego przez cztery podwójne, potworne koła autobusu, aż ten raczył skręcić na stronę. Mignął nam tylko, wionął wiatrem i benzyną, które zmieszały się z triumfującym rykiem naszej maszyny i z syczącem „sale bête“ naszego, obrażonego w swej dumie, szofera.
Przelatujemy przez kamienne mosty, przerzucone nad różnemi i bardzo licznemi „uedami“, czyli rzeczkami. Są to rowy, mniej lub więcej głębokie, pełne zupełnie białych, okrągłych kamieni. Wody nigdzie ani śladu, gdyż dawno ją wysuszyło nielitościwe słońce. Jednak, z pewnością, przechowała się ona gdzieś głębiej, zaczaiła w porowatych warstwach gleby, gdyż w niektórych miejscach łożyska wyrastają przy brzegu gęste krzaki kwitnących oleandrów i niewysokie zarośla tamaryndowe.
Trochę dalej na płaszczyźnie podnosiły się okrągłe, niby bukiety, kopulaste, pojedyńcze drzewa terpentynowe, wyrastające tuż w pobliżu wyschłych „uedów“, przepełnionych wodą w deszczowych okresach. Szalone, głębokie potoki wody, mętnej i wirującej, mkną wtedy temi łożyskami, porywając i tocząc kamienie i coraz głębiej wżerając się w pierś ziemi. Ślady tej potęgi wodnej widzieć można na każdym kroku. Świadczą o niej wymownie obtoczone i ogładzone kamienie, wyrzucone na brzegi zwały, utworzone z nich głębokie wąwozy, wyżłobione i wyżarte w ziemi przez mknące potoki. Niektóre z tych wąwozów można raczej nazwać „kanjonami“, gdyż są głębokie nieraz na 30 — 40 metrów, o brzegach urwistych, o całej sieci mniejszych wąwozów, połączonych z głównem łożyskiem.
Przecinając tę pierwszą pustynię, spotkaną w Afryce, zrobiłem jedno spostrzeżenie, które później kilkakrotnie sprawdziłem.
Drzewa północno-afrykańskie, krzaki, nawet trawa mają okrągłą koronę, zawsze i wszędzie. Może to po-