Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rycerze i brać chorągwiana nudziła się tu straszliwie i, gdyby nie karczma ormiańska, gdzie przednie wykryto w piwnicach węgrzyny i starą okowitę w zmurszałych beczkach dębowych, zanudziłaby się chyba na śmierć.
Andrzejko, którego od tygodnia już szczęki bolały od ziewania, mruknął pewnego razu do towarzyszy, gdy leżeli razem na sianie w długiej szopie, gdzie rozmieszczono dziesięć pierwszych glewin.
— No i co dalej będzie? Ani ci wojna, ani ci pokój! Tak to i ochota do wszystkiego odpadnie...
— Ano — a-a-a- ziewnął zamiast odpowiedzi Raszko i usta dłonią przykrył, by mu do niej szpaki jak do dziupli nie wleciały.
A na to Bogdanko:
— Ja wam zaraz coś powiem, brachy!
— Gadajże! — zawołali wszyscy — zaciekawieni i uradowani.
Chłopak uśmiechając się chytrze opowiadać zaczął:
— Wczoraj pławiłem w Wiśle swego ogierka i szkapy wujkowe, aż tu widzę czółno płynie...
— E-e, nie widziałem ja twego czółna, gębaczu! — machnął ręką Andrzejko.
— Czekaj, czekaj, burczymucho!... — uspokoił go przyjaciel. — Patrzę — czółno. Rybacy w nim jak się widzi, — cała góra mokrych sieci, dwa więcierze i ryby trzepocą się w koszu....
— No, i co z tego? — prychnął Waśko pogardliwie.
— A to z tego, że ci rybacy do brzegu przybili i pytają mnie, skąd ja i co tu robię? Powiadam — ciężkopancerny pierwszego szeregu chorągwi pana Herburtowej. Jak się zwiedzieli o tym, dalejże wypytywać o to i owo. Wszystko chcieliby wiedzieć — a ilu kiryśników, a ilu rycerzy w chorągwi, a jaka zbroja, a czy mamy działa...