Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bogdanko posłyszawszy o Zawiszy Czarnym i o jego czynach, gdy to wraz z innymi ośmiu rycerzami pierwszy rozpoczął przed Wielką Chorągwią Krakowską bitwę grunwaldzką, pobiegł do niego i o wszystkim opowiedział.
Sulimczyk nakazał rannego chłopca czym rychlej odesłać do Bydgoszczy, gdzie mógłby mieć opiekę uczonego lekarza. Bogdanko jechał przy rannym, miotającym się w gorączce przyjacielu — smutny i zrozpaczony śmiercią brata i cierpieniem dogorywającego, zda się, Andrzejka.
Dowlekli się wreszcie do Bydgoszczy.
Spotkał ich Waśko Popiel, bo już z łoża wstawał, chociaż słaby był jeszcze i biały jak płachta płócienna, na słońcu wybielona.
Gdy rannego Zawiszę obmyto i ułożono na wygodnym posłaniu, na chwilę jedną powróciła mu przytomność.
— Jarosława Grzymalitę zaw... — wyrzęził.
Nie skończył, bo znowu zapadł w mrok, miotając się jak ryba, wyrzucona na brzeg, i mrucząc coś w nieustannych majaczeniach.
Pan starosta sprowadził Grzymalitę, lekarz zaś długo trudził się nad chłopakiem, aż udało mu się ocucić chorego. Zawisza poznał Jarosława i oczami tylko dał mu znak, by się pochylił nad nim. Rzęząc, bryzgając krwawą pianą szeptał coś ledwo poruszając wargami.
— Dobra! Dziś jeszcze z pismem gońca pchnę do Tarnobrzegu. Nie troskaj się! — powiedział w końcu wzruszony czymś Grzymalita.
Długo potem siedział rycerz w komnacie zamkowej i gryząc wąsa pisał do Gniewosza Grzymality. Pisał o wielkim zwycięstwie króla i księcia Witolda i o Bogdanku Komarnickim, który odnalazł El a teraz sławą się okrył na polu Grunwaldskim. W końcu dopiero wspomniał o Andrzejku Zawiszy, pogromcy strasznego Cuttinghama.