Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwilę, Andrzejko odbił miecz przeciwnika i uniósłszy się w strzemionach opuścił stal. Cuttingham, którego miecz rozprysnął się w kawałki, nie zdążył osłonić się tarczą, więc ostrze Zawiszowe rozłupało mu hełm jak garnek gliniany i rozpłatało głowę...
Krok po kroku odpierano Krzyżaków i spychano ku ich obozowi, a gdy zgiełkliwa walka zawrzała koło taborów, oboźny królewski Boguta począł już zwoływać pobliskie chorągwie.

Andrzejko pochwycił pierwsze tony rogu i poczuł nagle, że pada i mknie na dno bezdennej przepaści, gdy tymczasem wszystko dokoła wiruje w szalonym tańcu....
Znaleziono go tej samej nocy, gdyż ocknął się na polu i jęczał głośno.
Gdy jakiś człowiek z kagankiem pochylił się nad nim, Andrzejko wyszeptał:
— Czy zwyciężyliśmy?
Człowiek ów — a był to mnich, brat Benedykt, zawołał radośnie:
— Bóg dał nam zwycięstwo! Wielki Mistrz zabit, padł wielki komtur Lichtenstein, poległ wielki marszałek Wallenrode, zginął hrabia Sajn i hrabia Wende i komtur Arnold Baden... Łopoce dumnie nad obozem królewskim nasza sławna chorągiew! Jeńców i zdobyczy wszelkiej — bez liku!... Wielki, wielki dzień! Niech imię Zbawiciela błogosławione będzie na wieki wieków!
Andrzejka przewieziono do obozu.
Miał przebitą obuchem głowę i ranę w boku od ostrza kopii.
Bogdanko nie mógł odnaleźć poległego brata.
Raszko Komarnicki wraz z innymi legł zapewne we wspólnym grobie, który w tej bezprawnie od Polski oderwanej ziemi trawą rychło porósł, do wspaniałej i sławnej przeszedłszy legendy.