Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle jeden z nich zawołał:
— Powiodło ci się, żeś pływał z Pittem Hardfulem, Migu!
Miguel zaśmiał się jeszcze głośniej i odparł:
— Biały kapitan byle kogo nie brał ze sobą na tę pływankę! Ho, ho! Musiałem świadczyć swojem słowem za każdego. Kapitan wie, że ja go nie zdradzę i zawodu nie sprawię!
— Gdzieżeś, Migu, poznał Hardfula? — rozległy się pytania.
Rudy wyga spoważniał i przenikliwym wzrokiem zajrzał kompanom w oczy.
Po chwili skrzywił grube wargi w uśmiechu i rzekł wymijająco:
— Poznaliśmy się właśnie w tem mieście...
— Gdzie? — pytano Miguela.
— Na ulicy... na tej, która jednym końcem zaczyna się przed bramą pałacu prezydenta państwa, a drugim opiera się o mur więzienia...
— Gadasz zagadkami, przyjacielu! — wołali zawiedzeni słuchacze.
— Przepraszam... — wtrącił nagle pytanie siedzący przy sąsiednim stoliku chudy jegomość o posępnej, znudzonej twarzy i bystrych, świdrujących oczkach. — Przepraszam, czy ta znajomość została zawarta bliżej pierwszego, czy też drugiego ze wskazanych przez szanownego pana punktów?
Miguel szybko zwrócił piegowatą, zawadjacką twarz ku nieznajomemu i nagle parsknął śmiechem, wołając na głos:
— To pan, panie Pink, jeszcze drepcesz po tej ziemi? Przyjechałem tu właśnie z jedynym zamiarem spra-