Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Reporter jednej z najruchliwszych gazet usiłował wydobyć jakieś sensacyjne szczegóły od dyrekcji banku i fabryki, lecz ci panowie, podziwiając handlowe zdolności Pitta Hardfula, nic więcej o nim nie wiedzieli.
Poinformowany o niepowodzeniu kolegi, reporter konkurencyjnego dziennika wpadł na pomysł zrobienia wywiadu u proboszcza kościoła, do którego każdego ranka uczęszczał tajemniczy człowiek.
Ksiądz, uśmiechnął się radośnie, oznajmił, że dobrze poznał pana Hardfula i może twierdzić, że jest on prawdziwym chrześcijaninem, mającym jak najlepsze i najsprawiedliwsze zamiary na przyszłość.
— Jakież to zamiary? — spytał bez żadnej oględności reporter i poślinił już ołówek, lecz natychmiast opuścił go i ze źle ukrytą ironją i niechęcią spojrzał na proboszcza, bo ten ręce złożył pobożnie i odparł spokojnie:
— Szlachetny ten człowiek przyrzekł mi, że odrestauruje boczną kapliczkę z ołtarzem „małej świętej“ — Teresy z Lisieux! Taki jestem teraz szczęśliwy!
Pitt Hardful pozostawał wciąż tajemniczym cudzoziemcem, chociaż całe miasto patrzyło na niego miljonem oczu, bacznych a zawsze nieprzychylnych, podpatrujących i krytykujących.
Tajemniczość, otaczająca nowego obywatela miasta, zgęściła się jeszcze bardziej po pewnym wypadku.
Wspomniany już rudy Miguel odwiedził pewnego razu dużą tawernę, zawsze zatłoczoną pijącą, grającą w karty i kości lub wprost gwarzącą gawiedzią, wśród której przypadkowo znalazł się klerk jakiegoś banku.
Piegowaty Miguel, gestykulujący zawzięcie i wyraziście, zawsze roześmiany, popijał coś mocnego w towarzystwie kilku majtków.