Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zwycięzca nad samym sobą! — odkrzyknął Pitt Hardful i ból nagle ścisnął serce jego tak dotkliwie, że aż zbladł.
Zamknął oczy i wnet stanęły przed nim postacie dawnych towarzyszy i przyjaciół, chociaż nikt z nich nie wyrzekł nigdy słowa o wierności i zaufaniu bez granic.
Olaf Nilsen, wyruszający w ostatnią swoją pływankę... rozważny Rynka, wesoły Walicki i inni Polacy z załogi „Witezia“... zabawny „Kula Bilardowa“, dawny clown cyrkowy i... Elza Tornwalsen...
— Eh! — syknął kapitan i zęby zacisnął. — Elza... wielka lady... znalazła cichą przystań przy boku lorda Seebolda Warwicka... Ciężkie przeżycia, gorzkie myśli, zawsze smętne oczy... a przedtem — wyznania miłości i wiernego czekania na mnie... — wszystko furda, puste mrzonki, fałszywe słowa, obłuda, ogniki błędne! Rozpierzchło się to, rozwiało, zagasło pod tchnieniem nagłej dmy... skończyło się wszystko... pod ołtarzem... w Westminsterze, zapewne, jak na lordów przystało! A ja? Ja jeszcze raz musiałem zwalczać samego siebie... szamotać się w samotności, skrycie przed ludźmi, zmagać się z uczuciem... które stało się karą dla mnie i męką palącą, zniweczyć w duszy ostatnią iskrę nadziei!...
Pitt Hardful stał wciąż z zamkniętemi oczyma, z twarzą bladą i znużoną, jakgdyby uczynił był nagle wysiłek nieludzki, a ten ni to zabrał mu resztki krwi ni to brzemieniem nieznośnem ugiął do ziemi samej.
Trwało to jednak krótką chwilę.
Kapitan podniósł głowę, ogarnął wzrokiem wszystko, tupnął nogą i krzyknął z nagle zrywającą się w nim rozpaczą:
— Niech żyje praca nad sobą, bo ona jedynie przy-