Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Alkohol, tytoń i skrzynie z przyrządami mechanicznemi...
— Ech, do tysiąca złamanych kotwic! — mruknął Pitt. — Szkoda, że nie mam przy sobie Miguela, — za kwadrans wiedziałbym o wszystkiem!
Kapitan bocznemi drzwiami wyszedł z biura i szybkim krokiem podążył ku przystani. Na rejdzie stał nieduży parowiec z białym napisem — „Haarlem“ na dziobie.
Pitt usiadł na słupku kamiennym i czekał.
W kilka minut później spostrzegł holenderskiego szypra i bosmana, powracających z biura portowego.
Kapitan obciągnął na sobie cywilne ubranie i podszedł do marynarzy z norweskiem pozdrowieniem.
— Cieszymy się, że do naszego portu zawitali dzielni Holendrzy — rzekł uprzejmie. — Czy na długo? Możebyśmy popłynęli na „Witeź“? Kapitan Pitt Hardful ma dobry „gin“!
— To Hardful nie odpłynął?! — zawołali Holendrzy. — Przecież widzieliśmy dymy jego parowców, a „Witeź“ płynie zawsze przodem?
— „Witeź“ pozostał w porcie. Popłyńmy tam! Hardful jest gościnnym kolegą, uraczy nas, jak się widzi! — namawiał kapitan.
— Dajcie spokój! Musimy uniknąć spotkania z nim, bo otrzymaliśmy taki nakaz — mruknął nieoględny bosman.
— Unikać takiego kamrata, jak Pitt Hardful? — wykrzyknął pozornie zdziwiony Pitt. — Cóż to za niedorzeczny nakaz?
— Samemu mi się to nie spodobało odrazu, lecz służba, sami wiecie! — zamruczał szyper. — Musimy,